Reklama

GMINNY KONKURS ORTOGRAFICZNY - EDYCJA 2017

Kolejny rok i kolejne zmagania z zawiłościami języka pisanego.

 

Podobnie jak w latach ubiegłych, do konkursu zorganizowanego przez Szkołę Podstawową w Starych Babicach oprócz uczniów, przystąpili również dorośli, aby stanąć w szranki z niecodzienną opowieścią.

 

"Voila! Oto prezentujący się hożo trzej starzy przyjaciele: podający się za wicehrabię zażywny pseudo-Polak, zawsze w tweedowym ekstragładkim tużurku; eksmarynarz Brandenburczyk - hipochondryk i chimeryk, który jako bosmanmat służył w Papui-Nowej Gwinei, w Kalabrii, na wysokotonażowych krążownikach i kabotażowcach, a dziś nosi się nietuzinkowo, choć chędogo; wreszcie podstarzały playboy szczecinianin, który chociaż przygłuchy i niedowidzi, zachował wszakże rześkość i epatuje ekstrawaganckim przyodziewkiem: śnieżnobiałą cuchą w czerwono-żółte hiacynty, płóciennym żupanem i halsztukiem z haftem richelieu…" Czy trzeba więcej by zachęcić do udziału w konkursie i do sprawdzenia samego siebie?

 

Ogłoszenie wyników konkursu oraz wręczenie nagród, będzie miało miejsce w sobotę, 25 marca 2017 r. o godz. 17:00 w Sali Koncertowej im. Kazimierza Wiłkomirskiego mieszczącej się w szkole, zaś następny „gminny test” już za rok.

 

Wszystkich, którzy jeszcze się nie zdecydowali, zapraszam do zapoznania się z całym tekstem tegorocznego dyktanda dla dorosłych (w załączeniu).

 

DYKTANDO 2017

Voila! Oto prezentujący się hożo trzej starzy przyjaciele: podający się za wicehrabię zażywny pseudo-Polak, zawsze w tweedowym ekstragładkim tużurku; eksmarynarz Brandenburczyk - hipochondryk i chimeryk, który jako bosmanmat służył w Papui-Nowej Gwinei, w Kalabrii, na wysokotonażowych krążownikach i kabotażowcach, a dziś nosi się nietuzinkowo, choć chędogo; wreszcie podstarzały playboy szczecinianin, który chociaż przygłuchy i niedowidzi, zachował wszakże rześkość i epatuje ekstrawaganckim przyodziewkiem: śnieżnobiałą cuchą w czerwono-żółte hiacynty, płóciennym żupanem i halsztukiem z haftem richelieu.

 

Zżyci od dawien dawna, zjeżdżali się na niemalże regularne cotrzytygodniowe superimprezy - czasem było to garden party z barbecue, kiedy indziej melanż po sąsiedzkich domówkach, nieraz zwykła bibka przy alei Pięćdziesięcioczteroletniego Nicnierobienia. Na ogół w co trzeci czwartek, pół do szóstej, ni stąd, ni zowąd zmierzali żywo do podszczycieńskiej nadleśniczówki w województwie warmińsko-mazurskim: jeden aż z Huculszczyzny, drugi z Żywiecczyzny, a trzeci z zaodrzańskiego kurortu. Można by było mniemać, że ta bądź co bądź ponadćwierćwieczna przyjaźń, scementowana hektolitrami piwa i spreparowanymi na półtwardo nibynóżkami, jest dla nich li tylko źródłem niewyczerpanej hecnej uciechy. Niestety, od niedawna wszystkie ich dysputy, nawet na temat ich hobby: rybołówstwa i paintballa, zaczęły, jakby na przekór, rodzić dysharmonię, niesnaski, a nawet stan przedzawałowy. Doszło do tego, że już od początku każdy był nie najgorzej podenerwowany i czyhał na blamaż innego. Podówczas doszli wespół do konkluzji, że kontynuowanie tychże konwentykli jest bezsensowne. Gdybyż jednak sprawa była tak prosta! Niezadługo skonstatowali, że bez siebie skapcanieją i zdziadzieją w trójnasób rychlej. Cóż by im mogło zastąpić spotkania? Otóż wszechobecna cyberprzestrzeń, w której mogą tak łatwo siebie wzajem odnaleźć, pogadać każdy swoje gadu-gadu i nie nazbyt szybko się pożegnać. Dziś już się nie handryczą o byle co, nie cierpią hipermąk, a jeśli nawet czasem się poprzekomarzają, to łatwo im wrócić do zgody. Przy tych dwuipółgodzinnych posiedzeniach hołdują piwu, każdy już na własną rękę. W okamgnieniu mogą opróżniać haustem półlitrowe kufle tegoż, jakżeż dla nich zacnego, miodowozłocistego napoju.

 

Dariusz Smoliński

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Wróć do